
Trzecia fala epidemii dziesiątkuje najtwardszych i stwierdzenie, że "rozkłada" tylko seniorów straciło już najmniejszy sens, bo coraz częściej słyszymy o tym, że chorują nawet dzieci.
Do tej pory dzielnie opierał się koronawirusowi białołęcki ratusz, teraz jednak przyszła pora i na naszych urzędników. O chorobie niedawno poinformował burmistrz Grzegorz Kuca. Swoją historię opowiedziała rzeczniczka Urzędu Dzielnicy, Marzena Gawkowska. Ku przestrodze, dla wszystkich tych, którzy wciąż jeszcze lekceważą zagrożenie i pomimo wielu ofiar śmiertelnych uparcie twierdzą, że epidemii nie ma, przedstawiamy krótką opowieść o tym, że nawet najtwardsza z twardych – matka czwórki dzieci, musiała poddać się na chwilę w tej nierównej walce z podstępnym przeciwnikiem.
„ Najgorsze za mną. Wracam do żywych. Sponiewierał mnie COVID-19. Przepraszam wszystkich, których telefonów nie odebrałam albo nie odpisałam na wiadomości. Przez ostatnie dni jedyną aktywnością, jakiej poświęciłam sto procent wysiłku było przetrwanie kolejnej minuty i oddychanie. Na nic innego nie było szans.
Chorowanie zaczęło się wcale nie najgorzej. Były co prawda silne bóle mięśniowe, bolące gardło, chrypa i gorączka, ale przy porządniejszym przeziębieniu też tak bywa. Swoją prawdziwą twarz pokazał covid w 5. dobie, gdy nagle zabrakło mi powietrza do oddychania. Biegam, więc płuca ogromne i zawsze mam tlenu hektolitry, a tu nagle - duszność. To uczucie na granicy paniki. Nie wiesz, ile za chwile znowu odbierze. Krytyczna była 7. doba. Podczas kiedy wciąż walczyłam o każdy oddech, a dojście do toalety dzieliłam na etapy, dodatkowo powaliły mnie mdłości i okropny ból głowy. Każda z tych dolegliwości z osobna potrafi przeczołgać, razem mają niszczycielską moc. W moim przypadku dodatkowym, bardzo obciążającym „objawem” był paniczny lęk przed konsekwencjami choroby. Sama wychowuję czworo dzieci, które z rosnącym przerażeniem patrzyły na moje zmagania z chorobą.
Nie wiem jak przetrwałam ten czas. Pewnie dzięki wszystkim, którzy dobrze o mnie myśleli w tym czasie i się za mnie modlili. Dozgonnie jestem wdzięczna mojej przyjaciółce i lekarzowi - Anicie, która podtrzymywała mnie na duchu, obiektywizowała sytuację, a w krytycznym momencie założyła kosmiczny strój i przyjechała do mnie, osłuchała i stwierdziła, że płuca czyste.
Bardzo dziękuję moim dzieciom, które – choć same chore, bo im sprzedałam to świństwo – wszystkim się zajęły – gotowaniem, sprzątaniem i pielęgnowaniem mnie. Moja Basiunia była najukochańsza. Nie przetrwalibyśmy też bez zaopatrzenia, za które bardzo dziękuję mojej Mamie. Cola, po którą pobiegła, gdy wymioty odbierały mi resztki z resztek sił, powstrzymała dalsze odwadnianie.
Trzy dni nie jadłam nic, więc teraz czas na regenerację. Cudownie jest znowu normalnie oddychać, jeść i śmiać się. Naprawdę tak niewiele potrzeba, żeby być szczęśliwym”…
Pani Marzenie życzymy zdrowia i szybkiego powrotu do nas wszystkich, bo jest niezastąpiona w tym co robi na swoim stanowisku, a wnioskując z opisu sytuacji w jakiej się znalazła ona i jej rodzina, w każdej roli odnajduje się idealnie, bo jako mama również nie ma sobie równych!
Mamy nadzieję, że wszyscy, którzy przeczytają krótką historię jej choroby, którą niektórzy do dzisiaj znają tylko (na szczęście) z medialnych przekazów, choć przez chwilę pomyślą o tym, że maseczki i dezynfekcja rąk nie są specjalnie wielkim wyczynem i nawet nie wierząc w epidemię, „dla świętego spokoju” zaczną stosować się do zasad bezpieczeństwa. Dla naszego wspólnego dobra.
Jeśli troszczysz się o zdrowie swoje oraz swojej rodziny zadbaj o odpowiednie ubezpieczenie https://amaconsulting.pl/index.php/ubezpieczenia-zdrowotne/
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Cóż za dramatyczna i wzruszająca historia. Amantadyna by pewnie skutecznie obniżyła diapazon emocji, bo choroba przebiegła by łagodnie i posta na fejsiku by nie było, ale nie każdy lekarz chciał ją przepisywać - tylko rodzina albo prawdziwi przyjaciele mogli liczyć na receptę, bo Izba Lekarska krzywo patrzyła... albo trzeba było trafić na odważnego i uczciwego lekarza. Pani rzecznik nie miała szczęścia... chociaż może miała, bo przecież mogła umrzeć... Dobrze, że się szklanka nie rozbiła, tylko jest nadal do połowy pusta lub pełna, zależy jak kto na nią spojrzy.