
Przy okazji planów poszerzenia ulicy Światowida rozgorzała dyskusja na temat konieczności takiego rozwiązania. Jak zwykle w takich przypadkach propozycja zyskała grono zwolenników, jak i przeciwników. Na facebook’u powstał oficjalny fan-page „NIE dla autostrady Światowida”, który stał się miejscem wirtualnych spotkań przeciwników rozbudowy ulicy.
Genezą całej akcji stała się walka o zachowanie wiekowego dębu rosnącego pomiędzy Mehoffera, a Stefanika, który został przeznaczony do wycięcia, jako „obiekt kolidujący” z nowym przebiegiem jezdni. W krótkim czasie część mieszkańców zbudowała społeczność, która stanęła nie tylko w obronie rzeczonego dębu, ale również w obronie obecnego kształtu ulicy Światowida. Druga nitka jezdni miała zostać zbudowana niejako „przy okazji” budowy przedłużenia linii tramwajowej, która dotychczas kończyła się zaraz za mostem MSC. Z punktu widzenia rozwoju dzielnicy szlaki komunikacyjne (chodniki, DDR, ulice) są krwioobiegiem organizmu dzielnicy. Tak samo, jak w przypadku człowieka, jakikolwiek zator może mieć katastrofalne skutki. Dlatego też postanowiono osiągnąć pewnego rodzaju kompromis pozostając przy planie rozbudowy ulicy, jednak korygując jej przekrój z planowanego pierwotnie 2x3 do przekroju 2x2. Teoretycznie salomonowe rozwiązanie spowodowało kolejne spory i podstawowe pytanie „po co?” Zwolennicy i użytkownicy prywatnych aut forsowali swoją ideę powołując się na utrudnienia występujące przed skrętem ze Światowida w Myśliborską, a następnie na TMP w godzinach porannego szczytu, oraz w odwrotnym kierunku w godzinach popołudniowych.
Czy poszerzenie Światowida do trzech pasów pomogłoby rozwiązać ten problem? Raczej nie, bowiem to nie w samej ulicy Światowida, a w systemowym rozprowadzeniu ruchu tkwi kłopot. Bez względu na to, czy w stronę TMP skręcałoby się z trzech pasów Światowida, czy z jednego, sytuacja pozostałaby niezmienna. Kolejnym argumentem zwolenników poszerzania ulicy była jej funkcja – jako głównego ciągu komunikacyjnego Tarchomina, wzbogaconego torowiskiem tramwajowym, istnej tętnicy tego osiedlowego organizmu. Riposta przeciwników poszerzania, a raczej zwolenników pozostawienia ulicy bez zmian, w jej obecnym kształcie była natychmiastowa. I również mocno argumentowana – dodajmy, że argumentem trudnym do obalenia, bo zbieżnym z wizją transportową miasta.
Otóż miasto wszem i wobec chwali się wdrażaniem wzorców europejskich, w dodatku tych, które już sprawdzono i przyniosły pozytywne skutki. Dlatego też hasło głoszące potrzebę priorytetu dla zbiorowej komunikacji miejskiej, jest wciąż żywe i popierane argumentami o większych możliwościach przewozowych komunikacji miejskiej niż prywatnych aut (co oczywiste), o ekologii (co równie oczywiste w przypadku linii tramwajowych i kolejowych), wreszcie o minimalizowaniu w ten sposób natężenia ruchu. Jeśli dodamy do tego wszechobecny w Europie trend na zwężanie jezdni w celu wygospodarowania miejsca na DDR lub deptaki, ograniczenia przy wjeździe do centrum miast i tzw. „otwierania miasta” na ludzi, zamiast na samochody, a na deser dołożymy fakt, że UE chętniej finansuje projekty zbiorowej komunikacji niż indywidualnej (zwłaszcza w miastach) to zauważymy, że… zjedzono własny ogon. Bo, jak w tym wszystkim ma się odnaleźć ktoś widzący poszerzanie ulicy o przekroju 1x1 do szerokości 2x3, przy jednoczesnym budowaniu pomiędzy jej jezdniami nowej trasy tramwajowej? Tu swój punkt zaczepienia (nie bez powodu) znaleźli przeciwnicy rozbudowy - albo stawiamy na komunikację miejską i dajemy jej priorytet, albo poszerzamy ulice do granic absurdu.
Jeśli ratusz zamierza skłonić choćby część kierowców do korzystania z komunikacji miejskiej to dawanie im jednocześnie dodatkowych dwóch pasów ruchu jest bardziej strzałem w kolano niż przemyślaną decyzją. Kolejnym argumentem „przeciw” było bezpieczeństwo. Możemy kwestionować wizje, plany, decyzje. Ale nikomu z nas nie wolno kwestionować faktów, logiki i zdrowego rozsądku. A on ostrzega przed takimi ruchami. Tak szeroka aleja to podświadomy bodziec do wyprzedzania, przyspieszania, być może organizowania wyścigów ulicznych w nocy. Nie, nie dajmy się zwariować, nie dotyczy to wszystkich kierowców. Są wśród nich tacy, którzy wiedzą, że kierownica w rękach to nie tylko przyjemność, ale również ogromna odpowiedzialność - za siebie, współpasażerów, ale również ludzi dookoła. Jeśli cofniemy się pamięcią o kilka lat dojdziemy do wniosku, że jeszcze nie tak dawno w przypadku dróg o przekroju 2x3 nie były dopuszczalne naziemne przejścia dla pieszych. Wymogiem były przejścia podziemne lub tzw. „kładki”. Część z nich do dziś straszy swoim wyglądem i czeka na rozbiórkę, część jest reanimowana.
Teraźniejszość to również koszty, a te są zdecydowanie niższe, gdy wyznaczy się klasyczną „zebrę”. Może to lepiej, bo ciężko sobie wyobrazić w krajobrazie Tarchomina kładkę np. na wysokości BOS. Groteskowe, niewygodne, ale – o ironio – dużo bezpieczniejsze. Na „problem Światowida” czas chyba spojrzeć wreszcie systemowo, zdać sobie sprawę, że wspólne dobro to efekt umiejętności pogodzenia różnych spojrzeń, różnych kierunków i różnych potrzeb mieszkańców. Osiągnięcie porozumienia, przy tak zróżnicowanych potrzebach społeczności, zbilansowanie ich stało się priorytetem i potrzebą chwili. Przebudowa głównej ulicy dużego osiedla pokazała ułomności współpracy pomiędzy lokalnymi społecznościami, pokazała mieszkańców, jako egoistów, gdzie każdy walczy o swoje – swoją wygodę, swój komfort. Gdzie nie istnieje „my”, a jedynie „ja” z ogromnym, wręcz przerośniętym ego. I na tym podatnym do dyskusji gruncie niewiele wykiełkowało wspólnych konkretnych ustaleń, niewiele porozumień, a większość przytaczanych argumentów, jako kontrargument miało jedynie sztandarowe „nie, bo nie”. Niewiele w tych słowach merytoryki, współpracy i choćby próby zrozumienia drugiej strony, spokojnej analizy możliwych efektów pewnych działań. A przede wszystkim podstawowego punktu prawidłowego współżycia międzyludzkiego – kompromisu. Powstaje pytanie, czy – biorąc pod uwagę opisane wewnętrzne spory – dojrzeliśmy już do tego, żeby umieć zrezygnować z kawałka siebie w taki sposób, żeby dużo zostało dla nas, a jednocześnie, wiele oddając innym?
Czy może wciąż w snobistycznym i egoistycznym pędzie za czubkiem własnego nosa i goniąc swój prywatny ogon, dalej wsiadając do windy będziemy nią jechać z obcymi dla nas ludźmi nie wiedząc, że mieszkają jedno lub dwa piętra wyżej? Na te pytania każdy powinien sobie sam odpowiedzieć, bo lokalną społeczność, czy komfort życia w danym miejscu buduje się wspólnie. I wspólna radość z zebranych owoców jest większą niż z osobnych zbiorów poszczególnych jednostek.
Marcin Mizeracki - Prezes stowarzyszenia „Przyjazny Tarchomin”. Miłośnik komunikacji miejskiej i zwolennik tworzenia efektywnych zbiorowych systemów transportowych. Zapalony fotograf i podróżnik szukający pozytywnych wzorców, które można wykorzystać na lokalnym gruncie. Związany z Tarchominem i Nowodworami od 2003 r. Jest jednym z członków–założycieli stowarzyszenia, z ramienia, którego zajmuje się problemami transportu publicznego i infrastruktury drogowej.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie